Forum Piraci Morza Czaszek Strona Główna Piraci Morza Czaszek
Bo najważniejsza jest wolność!
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Historia Khazadora z przymrużeniem oka.

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Piraci Morza Czaszek Strona Główna -> Nasze dzieła
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Churchillek




Dołączył: 06 Sie 2006
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 11:56, 06 Sie 2006    Temat postu: Historia Khazadora z przymrużeniem oka.

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że większość tekstów została ocenzurowana ze względu na dużą szkodliwość społeczną. Jeśli jakiekolwiek wyrażenia, stwierdzenia, bądź zwykłe, niewybredne słowa sprawiają, że czujesz nienawiść lub sympatie do bohatera tej historii, to widocznie tak miało być. Wszelkie opisane zdarzenia miały miejsce naprawdę, imiona nie zostały zmienione, bo niby po co... Wszelkie nawiązania do osób i zdarzeń jest zapewne przypadkowe, choć autor sam nie jest tego pewien.

Las, bagno, owady, podejrzane liany, które posiadają zęby jadowe - tak można opisać dżungle. Można też dodać, że jest tam duszno, parno, ogólnie śmierdzi i na dodatek szwendają się jakieś wyrośnięte jaszczurki...
Głośny, świszczący niczym miechy hutnicze oddech Krasnoluda stawał się coraz wyraźniejszy.
Sprawny i doświadczony łowca z pewnością już od jakiegoś czasu przyglądałby się dużemu krzakowi zza którego dobiegają te dziwne odgłosy. Lada moment, lada chwila zza nich miał wypaść ten osobnik, który powoduje tyle zamieszania od paru dni. Oczekiwania łowcy, którego zapewne nie ma, zostałyby spełnione, gdyż po chwili zza krzaczorów wyłoniła się... no właściwie to postać... trochę a nawet bardzo niska jak na jego rasę. Krępa tak, że można by użyć słowa skrępowana, jeśli miałoby to słowo takie a nie inne znaczenie. Postać przystanęła i głośno nabrała powietrza. Krasnolud cały był pokryty błotem z bagien i mało przypominał samego siebie, ale w tym miejscu nie musiał się martwić, że ktoś go nie pozna i nie powie "dzień dobry". Skołtuniona i pozlepiana szlamem broda była nastroszona niczym szczecina na grzbiecie dzika... wyjątkowo kudłatego i brudnego dzika. Dobrze, że ów osobnik nie zwykł nosić na sobie więcej niż czarnych, wysłużonych spodni, gdyż na pewno nie dałoby się doprać koszuli - gdyby ją miał... ani naprawić butów - gdyby je nosił... Ale na szczęście dzikusy nie mają takich problemów jak ludzie cywilizowani. Potrzeba mydła nie jest potrzebą, a zapach świeżo wykrochmalonej koszuli jest dla nich możliwym tropem zwierzyny... Ale dzięki takim dzikusom czerpiemy radość. Oglądając ich walki z dzikimi bestiami... niezwykły zmysł orientacji w terenie lub choćby niezbyt rozsądne widowisko zapoczątkowane chęcią sprawdzenia przez pewnego - niech mu ziemia lekką będzie - właściciela cyrku, "czy dzikusy potrafią posługiwać się toporem?" Akurat ten to potrafił... Dobrze, że próba była zamknięta dla publiczności, gdyż co niektórzy widzowie byliby tak zachwyceni "małym dzikusem i jego dużym toporem", że zapragnęli by bisu, a właściciel cyrku i paru ludzi z obsługi nie miałoby nie tyle ochoty, co możliwości tego powtórzyć.

Ale wracając do opisu naszego... bohatera? Bohater powinien powstrzymać cios gdy ktoś błaga... antybohatera? Nie zapomniał o wspólnikach w niewoli podczas ucieczki.
Zatem umownie nazwijmy owego dzikusa, dzikusem i przy tym pozostańmy. Wygodne to i wiadomo czego można się po nim spodziewać. Pomijając naglące sprawy natury społecznej, wrodzone lenistwo oraz chęć do nazywania rzeczy po imieniu, wracamy do naszego małego dzikusa. Podczas swojej wielkiej ucieczki otworzył wszystkie klatki. Zwierzęta zrobiły naprawdę dużo zamieszania, choć słowo "dużo" w przypadku schizofrenicznego słonia, to przejaw ignorancji i minimalizmu. Strach tak dużych zwierząt przed małymi, kudłatymi i zazwyczaj bardzo ruchliwymi stworzeniami stała się niemal legendarna, więc nie ma się co dziwić, że słoń spanikował widząc kudłate "coś" miotające się i parę innych rzeczy w stronę nadbiegających strażników. Swoją drogą ciekawe, czy go złapali...

Krasnolud raz jeszcze wciągnął mocno powietrze nosem, a gdy powietrze to napotkało opór ze strony tego, co w nosie tym zalegało, nawet się tym nie przejął, tylko głośno zarzęził i splunął. Odgłosy pogoni za jego plecami ucichły. Khazador, bo tak ma na imię nasz dzikus, rozejrzał się dokładnie po okolicy. Jak już jesteśmy przy imieniu... większość dzikich ludzi, krasnoludów i innych podejrzanych istot posiada miana bardziej przypominające odgłos beknięcia, lub charknięcia tylną częścią ciała niż prawdziwe imiona o nazwiskach nawet nie wspominając. Zatem splunięcie Krasnoluda mogłoby być próbą zawezwania ducha dawno zmarłego przodka, lub znajomego. Zatem gdy następnym razem krzywym okiem spojrzysz na bekającego przy stole barbarzyńcę, to okaż trochę zrozumienia, może właśnie opowiada o swoim wuju a Ty wyzywasz go od prostaków...
No to Khazador rozejrzał się i zobaczył... drzewa. Rozejrzał się raz jeszcze i w tym aspekcie nadal się nic nie zmieniało. Przelazł przez łąki, bagna, a teraz jeszcze ten las...
Krasnal wzruszył ramionami i poszedł dalej, w końcu wychował się w miejscu takim jak to.
Podążał jeszcze dobrych parę godzin, aż w końcu dotarł na małą polankę przez którą przepływał mały strumyczek. Khazador niewiele myśląc wskoczył doń i zaczął szorować się z błota, które już zdąrzyło zaschnąć i przybrać odcień, czegoś suchego i śmierdzącego...
Po chwili Khazador wycisnął resztki wody z brody. Teraz nawet mniej swędziało, ale co tam. Chciał zaczerpnąć łyk wody ze strumienia, ale poczuł, że ktoś go szturcha w ramie. Szybko odwrócił głowę i już chciał zastosować krasnoludzki cios poniżej pasa, ale w ostatniej chwili dostrzegł, że to niegroźny staruszek z kosturem. Miał na sobie połataną szatę na wzór mnisiej i długi kostur w ręku. Twarz była pomarszczona a oczy zapadnięte jak gdyby parę nocy spędził w towarzystwie gorzałki. Otworzył usta i zaczął mówić...
- Jestem starym i doświadczonym mnichem, pustelnikiem - Popatrzył na Krasnoluda i mrugnął porozumiewawczo, gdy ten nie zareagował, kontynuował.
- Widzę, żeś w potrzebie. Wprawdzie nie jesteś za młody. Wolałbym niemowlę w koszyku... - Popatrzył wymownie na strumień. - Ale Ty też się nadajesz...
- Zacznijmy od początku... - Wyciągnął zza pazuchy mały notesik i kawałek grafitu - Twoja rodzina oczywiście nie żyje... jakby inaczej... - Coś zapisał - Jesteś Krasnoludem, to pewnie orkowie albo jakieś olbrzymy wyrżnęły Twoją wioskę... - nie czekając na odpowiedź znów coś zapisał. Pewnie nie pamiętasz kim jesteś i masz w okolicach dolnej partii pleców znamię w kształcie topora... Masz znamię? - Popatrzył na Krasnoluda a gdy ten nie udzielił odpowiedzi, człowiek zapisał coś w notesie.
- Dam Ci imię... Chumbawamba... albo Gimli... tak to będzie oryginalne... - wyszczerzył się - Będziesz wspaniałym mnichem! - uśmiechnął się - idziemy do mojej pustelni, czas rozpocząć naukę! - powiedział podekscytowanym głosem i zniknął w zaroślach.
Khazador był nieco zszokowany tą całą sytuacja, ale nie przejmował się tym za bardzo. Stał spokojnie, nawet wtedy jak mnich zniknął w zaroślach...
Po chwili człowiek wrócił.
- No co Gimli? Nie idziesz? - zapytał zaskoczony.
- Czego?! - Khazador postanowił dowiedzieć się czegoś więcej.
- No będę Twoim mentorem, mistrzem, drogą do lepszego życia! Nauczę Cię wszystkiego co potrafię a nawet i więcej a potem umrę śmiercią naturalną lub od ataku złego stwora. Ty zostaniesz najlepszym mnichem w okolicy a później pójdziesz do szkoły rycerskiej... potem dołączysz do poważanej gildii i słuch o Tobie zaginie... kapujesz? - wytłumaczył pokrótce mnich.
- Nie - odpowiedział zgodnie z prawdą Khazador zastanawiając się, czy jest takich oszołomów więcej.
- Krzacie! Zostaniesz świętobliwym mnichem... potężnym i takie tam... zdolnym do zemsty na zabójcach swojej rodziny! - mnich nieco się zdenerwował.
- Tylko nie Krzacie, stary pryku... - mruknął pod nosem Krasnolud.
- Stary? No zobaczymy! Zaatakuj mnie chłopcze! No dalej! - Stary był bardzo podniecony.
- No dobra... - zanim skończył mówić, jego wielka pięść trafiła w krocze staruszka, który zawył niezwykle piskliwie i padł na ziemie. Leżał tak w pozycji embrionalnej dobre dziesięć minut.
- Może być? - zapytał normalnym tonem dzikus.
- Za co?! Za co?! - biadolił staruch - od lat szkolę wybrańców i nie było z nimi problemu... Jedliśmy z jednej miski... polowaliśmy... spaliśmy w jednym łóżku... to były czasy... - rozmarzył się.
- Cholerny popapraniec... - mruknął pod nosem Krasnolud. Zrobił szybki zwrot i poszedł dalej swoją drogą, nie przejmując się narzekaniem mnicha.
Gdy odgłosy pustelnika ucichły w oddali, Krasnolud poczuł potrzebę, potrzebę tak silną, że nie warto było jej powstrzymywać. Zaczął oddawać mocz na podejrzaną kupkę runa leśnego. Nagle owa kupka wystrzeliła do góry i przed krasnoludem stanął Elf... Taki normalny z uszami i w ogóle... jaki jest Elf każdy widzi. Krasnolud wyraźnie zaskoczony kontynuował oddawanie moczu na buty Elfa. Gdy skończył naciągnął spodnie i począł się przyglądać istocie.
- Krasnoludzie! - rzekł podniesionym głosem Elf - jak śmiesz bezcześcić moją kryjówkę?!
- Coś powiedziałeś obszczańcu? - Khazador najwidoczniej nie dosłyszał.
- Znaczy nie... szlachetny krasnoludzie... - uciekał wzrokiem zmoczony łowca - ja tylko tak... zasadziłem się na oprychów bo tu niedaleko dróżka... poprzysiągłem mistrzowi chronić słabych i bezbronnych... Mistrz umarł, ale nauczył mnie wszystkiego, co sam umiał a nawet więcej... Chciałem się zemścić na zabójcach mojej rodziny, ale nie pamiętam kim oni byli... tak ogólnie to znalazł mnie łowca pustelnik i przygarnął. Nazywam się Chumbawamba - uśmiechnął się do krasnoluda i wyciągnął rękę.
- On jest mnichem i żyje... Taki stary z kijem... - mruknął patrząc na rękę Elfa. która zaczynała drżeć.
- Ale... nie... z łukiem... Sam go pogrzebałem jak zasnął snem wiecznym... - tłumaczył się łowca.
- Widocznie za płytko... - stwierdził Krasnal i ruszył w dalszą drogę. Elf stał przez chwilę w milczeniu po czym ruszył za nim. Ostrożnie, z daleka...
Zgodnie ze słowami Chumbawamby, tuż obok znajdowała się dróżka. A więc Khazador niewiele myśląc, czyli tak jak zwykle, ruszył przed siebie. Szedł, szedł i szedł... Nagle ujrzał postać siedzącą pod drzewem. Kawał chłopa zapakowanego w kawał żelastwa. Głowę miał przekrzywioną na bok, spojrzenie mętne. Na ziemi obok niego widoczna była plama czerwieni.
- Zielny Panie! - Przemówił człowiek dziwnym głosem zdradzającym chwiejność umysłową. - Pomozy w cielpieniu... ulzyj mi i zdejmyj mi zbroję bom ranny...
Krasnolud podszedł do wojownika i pomógł rozwiązać rzemyki przytrzymujące zbroje w jednym kawałku. Zbroja, jak i hełm były nagrzane od słońca do tego stopnia, że człowiek za jakiś czas pewnie by się usmarzył, albo ugotował... to zależy czy tłuszczyku byłoby wystarczająco.
- Byś się usmażył... - stwierdził Krasnal widząc zwały tłuszczu wylewające się ze zbroi.
- Ziękuję za pomodz! Zazłuzyłeś na nagrodę... Ja Ciebie szczę! Eee... to nie to... - rycerz szukał odpowiednich słów - Już pamiętam... Gdzie mój miecz? - rozejrzał się - Ahh tak... poszedł w zastaw... znaczy do czyszczenia... - poprawił się szybko i ściągnął hełm. Ukazała się rumiana z pewnością zapijaczona morda rycerza. Tyle było w nim rycerskości, co dobrych manier u Khazadora.
- Masz jeszcze to wińsko coś się nim schlał? - zapytał Krasnal
- Wylało się... - smutno popatrzył na wysychającą w słońcu plamę - Ale pozwól, że Cię wynagrodzę... - wyjął zza pasa przerdzewiały nóż do masła - Ja! Ten który z ojca na syna był rycerzem i dziad z pradziada również i matka za córką z dziewicy... - wyraźnie poplątał się w słowach - Pasuję Cię teee no... na rycerza! - dotknął ramienia Krasnoluda nożykiem - Powstań sir... no... jak masz na imię? Wstać możesz! - Krasnolud ciągle stał...
- Nie machaj tym bo się skaleczysz - Khaz popatrzył na nożyk - Co to za szopka?
- Pełń mą posługę Wojowniku! - niemal wykrzyknął grubas podając mu zwój, który wyjął zza pasa - Idź tam i bądź tak dzielny i mężny i potężny i mocarny jak ja! - To powiedziawszy osunął się w pijacki sen.
- Krasnoludzie! To zaszczyt! Rycerz umierając pasował Cię na rycerza! Teraz masz obowiązek spełnić jego ostatnią wolę! - podniecenie ukrytego w zaroślach elfa nie znało granic - Gdzie masz podążać? Pójdę z Tobą! Ja szlachetny i dzielny łowca Chumbawamba będę Ci towarzyszył i pomagał we wszystkim! Proszę?
- To mi powiedz co tu piszą... - krasnolud dał elfowi zwój
- No to czytam... Błękitna Gildia... bla bla bla... rekrutacja... bla bla bla... podanie odrzucone... miłego dnia... podpisano..." - Tu nie wiem, bo jest dużo "s" - tłumaczył się elf. Ale to oznacza, że to był członek Błękitnej Gildii! Masz obowiązek go w niej zastąpić! To wielki zaszczyt i w ogóle...
- A co tam się robi? - popatrzył na długoucha.
- Walczy o chwałę i sławę! - krasnolud już przygotowywał się do ciosu hełmem rycerza, prosto w głowę elfa - No i tam... złoto... ale to nie najważniejsze... - dokończył elf.
Krasnolud widocznie zainteresował się ostatnimi słowami łowcy. Zapytał kulturalnie o kierunek i... trzepnął elfa w łeb. Dołączył on po chwili do krainy snów w której znajdował się już rycerz.
Khaz ruszył wskazaną drogą. Ptaszki śpiewały, komary gryzły... Żyć nie umierać. Elf mówił coś o Gaju Motyli... Jeszcze więcej robactwa - pomyślał Krasnolud.
Wyszedł zza zakrętu i ujrzał trzech kmiotków. Słoma z butów nie była jedyną oznaką ich pochodzenia. Mieli więcej wszy niż lat na karku, co w ich wieku nie było trudne.
- Hej Kresnoludzie! - krzyknął jeden z nich - Przyjdź no do nes. Idziem do Rivengoth ne terg. Do noszenie się zetrudnić. Idziesz z nemi?
- Te kmioty! Słyszeliście coś o Motylim Gaju? - zapytał uprzejmie Khaz
- Motyli Gej? Tek... żem słyszeł - przytaknął kmiotek.
- Jom tyż - odezwał się drugi - to toko wiosko niedoleko stąd.
- Ni tym! - wtrącił trzeci - to pikny ogród w Rivyngoth!
- Motyli Gej to lesek ten jest. - mruknął pierwszy - Meją tem siedziby rycerzyki i inne tem dziwedła. - wskazał kierunek.
Krasnolud bez słowa wyminął ich i udał się w stronę wskazaną przez kmiota.
- Dziwek... - mruknął pierwszy.
- Jokiś toki niemioły... - dodał drugi
- I dziwycznie gydał... zdziczyły jykiś - wtrącił trzeci.
Khaz był już daleko. Mocno pracował swoimi mocarnymi nogami, by zdążyć jak najszybciej do tej całej osady i owadziego lasku... czy jakoś tam.
- Jestem rycerzem... prowadzi mnie złoto... znaczy chwała i dobro... i złoto... - mruczał pod nosem Khaz.
- Pac! Pac! - dobiegł do niego dźwięk. - Pac! Pac! - był nieco głośniejszy - Mam cię wasssko! - podniecony ryko-krzyk wydobył się zza pobliskich drzew... kogo spotkał krasnolud, czy dostał się do Gildii, czy elf się ocknął, czy narrator miał niepokolei w głowie? Na te pytania nie znajdziecie odpowiedzi w następnym odcinku, bo go nie będzie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fatalis Kadrin
Krasomówca



Dołączył: 30 Cze 2006
Posty: 629
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mielec

PostWysłany: Wto 15:27, 08 Sie 2006    Temat postu:

Haha niezłe napawdę Very Happy Najpierw mi się spodobała kwiestia o pradziadach i ogólnie przodkach barbarzyńców. Jak przeczytałem całość to miałem niezły uśmiech na twarzy. Niezła historia z dużą dozą humoru, naprawde mi się podoba Smile

Szkoda, że nie będzie następnego odcinka Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kashub
Czasopostowy



Dołączył: 19 Lip 2006
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tczew

PostWysłany: Wto 19:37, 08 Sie 2006    Temat postu:

j/w, tyle, ze mi najbardziej podobal sie moment ze spotkaniem mnicha - ciekawa parodia coponiektorych historii. Naprawde gratuluje, swietny pomysl i rownie dobre wykonanie. Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Piraci Morza Czaszek Strona Główna -> Nasze dzieła Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin